Etykiety

środa, 9 listopada 2011

Benvenuta al Sud

Mój pierwszy dzień w Reggio Calabria potwierdził, że pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Na przykład tego, że mapy w Google nie pokazują schodów na ulicach. Ale naprawdę, kto by się mógł spodziewać, że połowa miasta położona jest tak wysoko na zboczu góry, że wchodzi się tam po schodach, co może być wyzwaniem, jeśli taszczy się walizę, torbę podręczną i torbę z laptopem. Bardzo pomocny pan Guido, pracownik sekretariatu, zaproponował mi wcześniej mailowo, że odbierze mnie z lotniska, za drobne 10 euro. Mój wrodzony zmysł oszczędzania kazał mi grzecznie odmówić, zwłaszcza, że bilet na autobus z lotniska do centrum kosztuje 1/10 tej sumy. Poza tym, Google maps przekonało mnie, że adres, pod którym znajdzie się moje mieszkanie jest całkiem niedaleko od trasy autobusu, a zatem postanowiłam dojść tam na piechotę od przystanku i dopiero wtedy poinformować Guido, że jestem i może wpadać z kluczami… Wszystko szło świetnie, dopóki nie zorientowałam się, że droga do mojego tymczasowego domu wiedzie prościutko pod górę, najpierw po schodach, a następnie po ulicach niemal pionowo pnących się po zboczu czegoś, co przypadkowo zapomniano wpisać na listę ośmiotysięczników. Wtedy przypomniało mi się, dlaczego lubię Włochów. A raczej Włosi sami mi o tym przypomnieli. Stałam tak pod tymi schodami, zabierając się jak najbardziej serio za wciąganie po nich walizki, z dwiema torbami przewieszonymi przez ramię, kiedy koło mnie zatrzymał się samochód. Z samochodu wysiadł młody, miły mężczyzna w fioletowej bluzce, który podszedł do mnie bez słowa, wyjął mi tę walizkę z rąk i powiedział: „Trzeba ci z tym pomóc”… Przez grzeczność bardzo nieprzekonująco powiedziałam „noooo” (gdyby mówił po polsku, zrozumiałby prawdziwy sens mojej wypowiedzi), ale na szczęście mi nie uwierzył. Kiedy podałam mu nazwę ulicy, na którą zmierzam, pokazał mi dalszą drogę, kolejne pół kilometra pod górę i nawet, jak sądziłam, zażartował, że to jego ulica i na pewno mieszkam w jego palazzo… miałam na końcu języka, że z tą walizką rzeczywiście jest moim principe, ale wyartykułowanie tej skomplikowanej myśli zajęłoby mi tyle czasu, że przemilczałam. W końcu, dziękując w myślach nieznanemu geniuszowi za wynalezienie walizek na kółkach, dotaszczyłam się z moim bagażem na górę, ale za żadne skarby nie mogłam znaleźć ani jednej nazwy ulicy. W Google maps nazwy ulic są wypisane wołami na środku asfaltu i wędrując tak po omacku po Reggio, rozmyślałam sobie nad tym, że to rozwiązanie powinno zostać przeniesione w niektóre części świata… Ostatecznie miałam dość i zadzwoniłam do Guido, który zgarnął mnie z punktu, do którego udało mi się dotrzeć (za wysoko!), jedynie dwie ulice od mojego mieszkania, jak się okazało. Następnego ranka bolały mnie mięśnie, o których istnieniu nie miałam dotąd pojęcia. W każdym razie, niezmiernie się cieszę, że mieszkam tak wysoko. Po pierwsze, to codzienne wchodzenie i schodzenie zniweczy chociaż trochę efekty włoskiego sposobu żywienia, którego nie da się (a przede wszystkim nie chce się) uniknąć, a na które, jak wszyscy wiedzą, składają się głównie kluchy i buły, nie zapominajmy też o obowiązkowym ciachu do kawki (każdej z pięciu dziennie). Po drugie, widzę z balkonu nie tylko dużą część miasteczka, ale też morze i Sycylię, a wieczorem światła Messyny bardzo przyjemnie migoczą po drugiej stronie cieśniny. No dobrze, to jest trochę przesada, widzę to wszystko w prześwicie między blokami, bo tuż za oknem mam surowy mur jakiegoś castello w budowie.

W każdym razie po kilku spacerach i trzecim okrążeniu Reggio znalazłam ostatecznie moją szkołę, w zupełnie innym miejscu, niż wskazywało by na to… Google maps. Ostateczny wniosek z tego jest jeden i prosty: nie należy nadmiernie ufać temu produktowi.

8 komentarzy:

  1. No to super, teraz czekam tylko na dokumentację wizualną tych wzniesień i uniesień ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem wzruszona, I love You i brak mi słów!:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak wlasnie pamietam hiszpanskie Toledo, to dziwne miasteczko pod Madrytem, gdzie w sredniowieczu spotykali sie i przemieszali na dobre przybysze z al-Andalus i chrzescijanskiej polnocy, tak ze jeszcze po pomyslach Ferdynanda i Izabeli Cervantes wiedzial, gdzie tam szukac arabskich i zydowskich tlumaczy..
    Mozna sie tam w kazdym razie zgubic i zmachac porzadnie miedzy jednym pagorkiem a drugim, a jest ich sporo :) ale to caly urok takich miejsc, prawda? A sama wiesz, ze Srodziemnomorze zna takich sporo. I waskich uliczek, wiec od biedy mozna sie trzymac obu scian idac w gore ;-)

    A mapy Google? W niektorych miejscach przydatne tak jak mapy na splywach kajakowych.. ;) [chociaz w Londynie bardzo ulatwiaja zycie, zwl. od kiedy sa w tym polaczenia komunikacyjne!] Zwykle swoje trzeba sie przeblakac, przelazic. Sila dezinformacji jest wielka, przelazilem w zyciu kupe kilometrow przez to, ze ludzie nie lubia sie przyznawac do niewiedzy, "tak, tak, to na pewno tam, idz w gore i to bedzie gdzies tam na gorze", a na gorze mowia, ze trzeba zawrocic, bo to na pewno na dole.. :D ..thus runs the world away!
    Opanowalas juz jakos wstepnie te przestrzenie, nie gubisz sie miedzy pagorkami? :) Chyba pierwszy miesiac jest krytyczny (przynajmniej w duzym miescie..)

    Jak ludzie? W ramach tej wspinaczki jakies usmiechy i ciekawe twarze poza jednym Wlochem sie pojawily czy wszyscy ukryci? :)
    Z kim tam mieszkasz?

    Z blakania sie i dobre rzeczy wychodza. Pamietam piekne spotkanie w malym Jerez de la Frontera - zapytalem jedynego czlowieka przechodzacego przez maly plac w czasie siesty o droge. Zatrzymal sie, zaczelismy rozmawiac.. i przegadalismy z moim slabiutkim hiszpanskim pol godziny (tak bardzo spieszyl sie do dentysty ;)) - o Kartaginczykach! :D O korzeniach "ludzi" i jezyka (wiedzial, ze byli jacys Indoeuropejczycy), o starozytnosciach, i kazdy poszedl w swoja strone miedzy palmami, ktore kiedys przywiezli do Europy uciekajacy z Damaszku Ommajadzi :) mysle, ze wloskie slonce przyniesie Ci sporo podobnych "przygod", zwl. w nieduzych miasteczkach.

    Znalazlas juz jakas lokalna knajpe na srodziemnomorskie wieczory?
    Te migoczace swiatla kojarza mi sie z "Modlitwa Pana Cogito - podroznika" Herberta :)

    No dobra.. i co Ty tam wlasciwie robisz, hmm? Co to za "moja szkola"? :)

    Usciski z Londynu!
    Kuba

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaaaraz zaaraz, to Ty znów do jakiejś szkoły tam wyjechałaś? Co ty tam robisz w tych Włoszech w ogóle?
    Powiem, że masz na prawdę fajny styl pisania i dobrze się to czyta.
    Co to pionowych uliczek i schodów to ja tak kiedys przeklinałam Ateny, jak szłam na koncert Xatzignnisa na Lykavitos. W jakieś 20 min musiałam pokonać bóg wie ile km pod górę + schody - bo zaparkowaliśmy w cholerę daleko...
    A co do Google Maps.. Raz mieliśmy taka przygodę z GPSem - kazał nam na przykład skręcić w lewo, a tam co? Zakaz skrętu w lewo. To skręcamy w prawo. GPS każe nam spręcić w prawo a tam co? Zakaz skrętu w prawo.. i tak bez przerwy - a wiesz jak w Atenach wąskie uliczki wyglądają... xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Si si si! Jak byłyśmy na greckich włajażach, też rozważałam rozpoczęcie działalności literackiej- choćby po to, aby dzielić się ze światem szczęściem płynącym z wcinania THE CAKE:> Czekam na kolejne posty, co nie znaczy, że wymigasz się ze szkajpa;)

    OdpowiedzUsuń
  6. @Kuba
    Kajam się:) Włoskie słodkie życie wciągnęło mnie jak ruchome piaski, odrywając skutecznie od wirtualnego świata. Twoje pytania mogą służyć za konspekt kolejnych wpisów na blogu, ale powiem ci, że mieszkańcy Południa mnie nie zawiedli aż do końca. Otwarci, przyjaźni, niesłychanie pomocni, do tańca i do różańca niezależnie od wieku. W tym wykładowcy.
    Ta szkoła to Uniwersytet dla obcokrajowców Dante Alighieri. Uczyłam się w nim włoskiego z rezultatem takim, że jestem wreszcie w stanie wygłosić w tym języku kilka składnych zdań;) I wrócę tam! Mieszkałam z inną studentką tej samej szkoły, również Polką.

    Co do lokalnej knajpy, znalazła się w magiczny sposób w wieczór moich urodzin, jedną ulicę od naszego domu. Każdy tubylec potwierdzał, że to zdecydowanie najlepsza pizza w mieście. Ósme niebo w gębie, że pozwolę sobie na inwencję frazeologiczną;) Nawet mój pagórek nie pomógł na efekty tego radosnego obżarstwa...

    OdpowiedzUsuń
  7. :) czekam w takim razie na kolejne wpisy

    nauczylas sie juz robic pizze albo wloski makaron sama?

    i jak to jest z tym "do konca" i powrotami? wracasz tam teraz czy za jakis czas? myslalem, ze jestes tam na caly rok (z przerwami na swieta wlasnie)

    OdpowiedzUsuń
  8. to jeszcze przede mną, na razie pracuję nad dodatkami, ale obiecuję poprawę!

    póki co jestem w domu, za niecały miesiąc napiszę z Aten, a do Reggio wrócę trochę później:)

    OdpowiedzUsuń