Etykiety

sobota, 16 czerwca 2012

Windsurferzy nie boją się Skylli


Południe Włoch jest podszyte na każdym kroku Grecją i pewnie między innymi dlatego tak mi się podoba. Na przykład Skylla i Charybda. Tu: Scilla i Cariddi; pierwsza siedzi sobie pół godziny pociągiem na północ od Reggio i jest maleńkim, wciśniętym w skałę kurorcikiem. Skała jest zwieńczona zamkiem, a u jej stóp, pod poziomem morza, kwitnie lokalny ekosystem z charakterystyczną dżunglą dwukolorowych korali o nazwie gorgonie (tak tak, wszystko składa się w logiczną całość). Drugie monstrum, wioska Cariddi, doskonale widoczna z pięknej plaży w Scilli, współdzieli północny przylądek Sycylii z dosyć okropnym słupem energetycznym, (też bym się na jej miejscu denerwowała). Skylla wróciła zatem do swojej pierwotnej urody, bo według mitu to przecież  była śliczna dziewczyna zakochana w pięknym rybaku. Niepotrzebnie jednak poszła po radę sercową do czarodziejki, która zamiast biedaczce pomóc, oczywiście, jak to każda wiedźma, natychmiast postanowiła sprawdzić czy ten rybak faktycznie taki piękny, po czym pozbyła się rywalki szybko i skutecznie. Pół biedy, że chłopak okazał się wierny i wolał się utopić, niż oddać się w szpony innej baby. Koniec końców on też został przemieniony w jakiegoś morskiego stwora i może kręci się teraz między koralami, chowając się w zagłębieniach skyllijskiej skały przed wścibskimi nurkami, których pełno na tym wybrzeżu. 


Scilla w pierwszych dniach listopada


Kilka dni temu usiadłam na plaży w Reggio i obserwowałam windsurferów ścigających się po falach cieśniny messyńskiej, tu zwanej po prostu Stretto, czyli cieśnina. Wiatr był porządny, więc faktycznie w kilka sekund z pełnowymiarowych figur stawali się tylko śmiesznymi czarnymi znaczkami. Przypominali trochę ważki, którym jakieś radosne dziecię urwało po skrzydełku i teraz nie mogą wzlecieć nad wodę. Jeśli przy tym samym wietrze greccy żeglarze musieli wpływać pomiędzy Skyllę a Charybdę, które leżą w najwęższym prześwicie cieśniny, wcale się nie dziwię, że zamiast podziwiać malownicze kalabryjsko – sycylijskie wybrzeża, raczej czuli się jak w starożytnym trójkącie bermudzkim. Patrząc tak sobie na tych windsurferów, błyskawicznie pchanych wiatrem pod Sycylię, pomyślałam, że może Odyseja wcale nie miała być bajką ku uciesze ani metaforą podróży przez życie, a raczej zgrabnie obmyślonym i łatwym do zapamiętania przewodnikiem po morskich pułapkach otaczających grecki świat.
I byłby to zaprawdę piękny moment zadumy, gdyby nie natrętni hinduscy sprzedawcy biżuterii, którzy upatrzyli mnie sobie jako ofiarę lub ewentualnie obiekt zakładu. Najpierw moje poetyckie przemyślenia nad Odyseuszem i kształtem surfera na desce przerwał mi pan z pierścionkami w świetnej cenie 10 euro. Na moje protesty, że dziękuję, nie potrzebuję i nie chcę, znalazł szybko rozwiązanie – „prezent, przyjaciele”, rzucił zadowolony z siebie. Po zapewnieniach werbalnych, że naprawdę dziękuję, przyszedł czas na inne zabiegi ignorująco-odstraszające, typu kręcenie głową, odwracanie wzroku, dłubanie palcem w piasku (a raczej w kamieniach) i tym podobne , ale to wszystko nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. W końcu stwierdził, że chyba jedynym powodem, dla którego nie doceniam jego rewelacyjnej oferty może być fakt, że nie rozumiem włoskiego i najwyraźniej jedyne, co jestem w stanie powiedzieć (nauczona doświadczeniem) to „nie chcę”. Usiłował się więc dowiedzieć, czy rozumiem po włosku i był nieco zbity z tropu kiedy mu uświadomiłam, że to chyba on nie rozumie, skoro od dziesięciu minut najwyraźniej bierze moje „nie” za „zachęcaj mnie dalej” (co byłoby całkiem słuszne, gdyby próbował mnie poderwać, a nie ograbić z 10 euro). Popatrzył na mnie ponuro, wymamrotał w swoim języku jakieś zapewne okrutne przekleństwo, od którego wyrośnie mi okropny pypeć na jednym oku, albo obrosnę nieusuwalnym owłosieniem na dekolcie, ale przynajmniej sobie poszedł.
Nie minęło jednak dziesięć minut, kiedy zauważyłam go znów na horyzoncie, tym razem z kolegą. Na moje zniechęcone spojrzenie z daleka, zostawił mnie na pastwę kolegi, który próbował sprawdzić, czy może potrzebuję naszyjnika, skoro jestem zdecydowaną przeciwniczką pierścionków. Na szczęście kolega był mniej pewny siebie i łatwiejszy do spławienia. Co nie zmienia faktu, że miałam potem wyrzuty sumienia przez resztę dnia i było mi naprawdę przykro, bo ja rozumiem, że życie nielegalnego imigranta nie jest lekkie. A na dodatek teraz obawiam się, że los mnie pokarze i nigdy więcej nie dostanę żadnej biżuterii, a zwłaszcza pierścionka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz