Etykiety

wtorek, 5 czerwca 2012

Nowy dom, nowa pora

          Do Reggio przyszło nareszcie lato. Do tej pory pogoda kręciła nosem raz w tę, raz we w tę, raz nawet zalewając deszczem ulice i zmywając z tarasu A. i K. resztki po imprezie z grillem. Byliśmy szczególnie wdzięczni za doczyszczenie rozlanej marynaty od mięsa. Ostatni miesiąc A. i K. gościli mnie na swojej kanapie, co pozwoliło mi też korzystać z dobrodziejstwa tego ich ogromnego podniebnego tarasu, idealnego do opalania, obiadowania, grillowania, czy kolacji przy świecach, które nawet można byłoby zapalić, gdyby nie wiatr.
Wygląda na to, że każdy mój pobyt tutaj musi mieć swoje stałe, powtarzalne elementy. Pierwszy to jedna jedyna porządna ulewa w sezonie, a drugi to budowa za oknem. Po przeprowadzce do własnego pokoju w dzielonym mieszkaniu, tuż za moim oknem znalazła się remontowana elewacja kościoła San Agostino. O godzinie 8 rano budzi mnie uczucie, że właśnie znalazłam się we wnętrzu dzwonnicy, a w południe zapachy z restauracji na parterze przenoszą moją duszę utęsknioną wprost na deptak Jastarni, czyli do smażalni ryb. Pomimo tego mieszkanie jest bardzo przyjazne, wysokie, dosyć chłodne, umeblowane mieszanką cudnych antyków i ohydnych paździerzy. Łóżka przypominają mi szkolną wycieczkę do Krakowa w ósmej klasie podstawówki, kiedy zakwaterowano nas w koszarach, a łazienka stanowi interesujące połączenie przerdzewiałej elektryki i wody (mamo, nie czytaj). Ale poza tym w pokojach są dwuskrzydłowe drzwi i rzeźbione komody z okuciami, a piecyk w kuchni  wygląda tak, że człowiek odruchowo rozgląda się za drewnem na opał, co w sumie wynagradza niedostatki w reszcie umeblowania.
Moje współlokatorki to tym razem Włoszki, które dojeżdżają do Reggio głównie na egzaminy na uczelni, także chwilami jest nas tu pięć, a czasem jestem całkiem sama. Poza nimi stałą bywalczynią mieszkania jest starsza pani z naprzeciwka, krewna właścicielki (jak wszyscy w budynku, nie chcę powiedzieć, że jak wszyscy w Reggio…), signora Angela, która wygląda na 90 lat, rusza się na 35, a śmieje się jak 15-latka. Częściej niż ja, mam wrażenie. Niestety signora mówi językiem w przeważającej części dla mnie niezrozumiałym, ale śmieję się razem z nią, a ona czasem wtrąca całkiem ładnie po włosku bella Caterina, bella e alta, żebym nie czuła się zupełnie ogłuszona. Faktycznie, signora jest drobniutka i maleńka, niczym babcia ze Stu lat samotności. Ostatnio zaskoczyła mnie zupełnie, nazywając mnie „Katie” i tłumacząc mi przy tym, że to po angielsku i że tak ma na imię księżniczka angielska. Od tej pory zwraca się do mnie w ten właśnie sposób, nie przekonałam jej nawet do „Kasi”. „Mi się bardziej podoba Katie, jak księżniczka”, skwitowała.
W każdym razie lato przyszło. Można to zauważyć po pierwsze po zatłoczonym  wieczorami lungomare, gdzie dotąd po godzinie 20 ziało pustkami i zakochanymi parami. Zdecydowanie bezpieczniej zakochiwać się na jesieni, wtedy przynajmniej jest gwarancja, że zawsze znajdzie się trochę odludnej plaży. Zaznaczam, że to wyłącznie mój punkt widzenia, Włochom nie przeszkadza, kto i z jakiej odległości patrzy. W każdym razie ja wieczorami nad morzem… biegam. Tak, to nadal piszę ja, Kasia. Biegam. Na dodatek podoba mi się. Powód jest prozaiczny. Lokalną specjalnością są granity i lody w towarzystwie drożdżówki (tu: brioszki) i bitej śmietany… Początkowo usiłowałam sobie i zdumionemu otoczeniu wmówić, że nie lubię granity, ale potem spróbowałam tej o smaku opuncji i przepadłam. Twierdziłam też, że drożdżówka to nic niezwykłego dla kogoś, kto wyrósł w kulturze bułek z serem, budyniem, dżemem, makiem, jagodami, śliwką czy czym tam jeszcze. Ale trzeba przyznać, że drożdżówki z lodami jeszcze u nas nie było. Chcąc nie chcąc, dołączyłam więc do nadmorskich biegaczy wieczornych i zupełnie bezkarnie opycham się lodami w bułce z bitą śmietaną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz